Witam Państwa serdecznie na mojej stronie internetowej!

Mam nadzieję, że spełni Państwa oczekiwania i dostarczy wiele interesujących informacji dotyczących mojej działalności artystycznej.
Zapraszam.
Beata Bilińska

POBIERAM...
Następny obrazek
Open images thumbnails

Kalendarz 2022

RECENZJA PŁYTY MUSORGSKI - PROKOFIEW

Małgorzata Komorowska, Ruch Muzyczny 11 listopada 2012
Beatę Bilińską wyróżnia spośród polskich pianistów blask, pasja i brawura gry, świetna wirtuozowska technika i sugestywna, romantyczna ekspresja. Ma w palcach siłę i w sobie zdolność koncentracji, może więc sięgać po wielki repertuar: kompozycje Rachmaninowa i Liszta, koncerty fortepianowe Pendereckiego, Kilara i Józefa Wieniawskiego. Któż dziś z polskich pianistów z równym powodzeniem pojawia się na estradach w legendarnie trudnym cyklu Musorgskiego bądź suicie Prokofiewa? A sądząc po kalendarzu jej występów, czyni to na tyle często, że w momencie płytowej rejestracji może grać je już swobodnie, dając pozór wykonania na żywo, choć zawsze zostając w ryzach dyscypliny formy, zamysłu interpretacyjnego, planowanej i przeprowadzanej dynamiki, logiki opowieści. Indywidualnym ujęciem obu dzieł pianistka dowodzi artystycznej dojrzałości. Roztacza szeroki wachlarz odcieni barw, rodzajów artykulacji, tonów liryzmu, wybornie słyszy i oddaje warstwową, polifoniczną i harmoniczną przestrzenność brzmień. Potęgą dźwięku nie odbiera mu piękna. Ów dźwięk jest dość selektywny, lecz to być może cecha akustyki sali Akademii Muzycznej w Katowicach, gdzie Bilińska, wykładowca tej uczelni, dokonała nagrania. Bardzo oszczędnie stosuje pedał (nie starając się dorównać brzmieniu genialnej transkrypcji na orkiestrę Ravela), znajduje czysto pianistyczne walory tej dziwnej, niejako nieporadnej u Musorgskiego, faktury. Jego cykl w interpretacji Bilińskiej to istotnie seria obrazków, ale nie tych ze znanych oryginałów Hartmanna, lecz tych istniejących w naszej zbiorowej wyobraźni. Pokraczna postać Gnoma czai się, miota, ucieka. Czar Starego zamku opiewa śpiewna barkarola, a żywsze nieco niż na ogół tempo wraz z nieustępliwym legato sprawia, że jej przebieg się nie dłuży. W perlistych, chciałoby się rzec - słonecznych ogrodach Tuileries rzeczywiście bawią się dzieci (nie słychać podawanej w komentarzach kłótni). Bydło, zaskakująco, zjawia się od razu w pełnym forte; woły po prostu stoją tuż przy nas i kręcą łbami, zwracając je w różne strony, nie ma zwyczajowego w tej miniaturze przybliżania się i oddalania. W Tańcu piskląt ptaszęta świergoczą wesoło, a potem turlają się w swych skorupkach niezwykle płynnie i szybko. Dobitny kontrast dzieli charaktery pysznego bogacza Samuela Goldenberga i płaczliwego biedaka Szmula. Niemal rozumiemy, na co ten się żali i o co daremnie prosi, a ich zróżnicowany brzmieniowo dwugłos wypada niezwykle wyraziście. Ruchliwość Rynku w Limoges oddaje "spiczaste" staccato; jego ostatni, ciemny dźwięk wprowadza już do Katakumb - tymi kilkoma pustymi, długo trwającymi akordami udaje się Bilińskiej przywołać smutek przemijania. Dzika Baba Jaga jest być może młoda, gdyż w części środkowej powabu jej nie brak. Brama Kijowska olśniewa wspaniałością jak należy, rozmodlony tłum sunie ku niej na kolanach. Każda z Promenad jest inna, wyłania intrygujące harmonie, poprzedza lub domyka nastrój kolejnego obrazka. Z dziesięciu fortepianowych utworów z Romea i Julii wszystkie - poza Mercutiem - mają odpowiedniki w suitach orkiestrowych. Ale autorska wersja pianistyczna stanowi poważne wyzwanie (Prokofiew sam to grał). Bilińska w każdej chwili pamięta, że owa muzyka jest sceniczna, czyli programowa: ponad naturalny dla baletu puls rytmiczny przekłada więc imperatyw narracji. Melancholijny Taniec dziewcząt antylskich wykonuje wręcz rubato. Szczególną muzykalną troską otacza portrety osób: postać Ojca Laurentego ma cechy charakterystyczne, Mercutia - buńczuczne. Młodziutka Julia w ułożonym na podobieństwo ronda ogniwie to panienka rozdokazywana (ten rys ilustruje wracający "temat" vivace, z gamką i trójdźwiękiem C-dur), nagle rozmarzona, potem ciekawska bądź czuła. Spośród pozostałych numerów Maski wydają się jednak zbyt mocne i ciężkie, a następujący po nich taniec Montecchich i Capulettich tak zwarty, że w swych słynnych częściach skrajnych nie dość porywający. Ale cichnące Żegnanie się Romea z Julią, które zdaje się nie mieć końca (prawie osiem minut!) nad wyraz jest piękne. Beata Bilińska, wychowanka prof. Andrzeja Jasińskiego, za swe nagrania (przeważnie dla firmy Dux) otrzymuje nagrody fonograficzne: w Luxemburgu i Belgii, w Madrycie i Rzymie; uzyskała również wyróżnienie Classical Award na targach MIDEM (2008). I ta płyta zasługuje na uznanie. Jej edycję wsparł Samorząd Województwa Śląskiego.

RECENZJA PŁYTY MUSORGSKI - PROKOFIEW

Małgorzata Komorowska, Ruch Muzyczny 11 listopada 2012
Beatę Bilińską wyróżnia spośród polskich pianistów blask, pasja i brawura gry, świetna wirtuozowska technika i sugestywna, romantyczna ekspresja. Ma w palcach siłę i w sobie zdolność koncentracji, może więc sięgać po wielki repertuar: kompozycje Rachmaninowa i Liszta, koncerty fortepianowe Pendereckiego, Kilara i Józefa Wieniawskiego. Któż dziś z polskich pianistów z równym powodzeniem pojawia się na estradach w legendarnie trudnym cyklu Musorgskiego bądź suicie Prokofiewa? A sądząc po kalendarzu jej występów, czyni to na tyle często, że w momencie płytowej rejestracji może grać je już swobodnie, dając pozór wykonania na żywo, choć zawsze zostając w ryzach dyscypliny formy, zamysłu interpretacyjnego, planowanej i przeprowadzanej dynamiki, logiki opowieści. Indywidualnym ujęciem obu dzieł pianistka dowodzi artystycznej dojrzałości. Roztacza szeroki wachlarz odcieni barw, rodzajów artykulacji, tonów liryzmu, wybornie słyszy i oddaje warstwową, polifoniczną i harmoniczną przestrzenność brzmień. Potęgą dźwięku nie odbiera mu piękna. Ów dźwięk jest dość selektywny, lecz to być może cecha akustyki sali Akademii Muzycznej w Katowicach, gdzie Bilińska, wykładowca tej uczelni, dokonała nagrania. Bardzo oszczędnie stosuje pedał (nie starając się dorównać brzmieniu genialnej transkrypcji na orkiestrę Ravela), znajduje czysto pianistyczne walory tej dziwnej, niejako nieporadnej u Musorgskiego, faktury. Jego cykl w interpretacji Bilińskiej to istotnie seria obrazków, ale nie tych ze znanych oryginałów Hartmanna, lecz tych istniejących w naszej zbiorowej wyobraźni. Pokraczna postać Gnoma czai się, miota, ucieka. Czar Starego zamku opiewa śpiewna barkarola, a żywsze nieco niż na ogół tempo wraz z nieustępliwym legato sprawia, że jej przebieg się nie dłuży. W perlistych, chciałoby się rzec - słonecznych ogrodach Tuileries rzeczywiście bawią się dzieci (nie słychać podawanej w komentarzach kłótni). Bydło, zaskakująco, zjawia się od razu w pełnym forte; woły po prostu stoją tuż przy nas i kręcą łbami, zwracając je w różne strony, nie ma zwyczajowego w tej miniaturze przybliżania się i oddalania. W Tańcu piskląt ptaszęta świergoczą wesoło, a potem turlają się w swych skorupkach niezwykle płynnie i szybko. Dobitny kontrast dzieli charaktery pysznego bogacza Samuela Goldenberga i płaczliwego biedaka Szmula. Niemal rozumiemy, na co ten się żali i o co daremnie prosi, a ich zróżnicowany brzmieniowo dwugłos wypada niezwykle wyraziście. Ruchliwość Rynku w Limoges oddaje "spiczaste" staccato; jego ostatni, ciemny dźwięk wprowadza już do Katakumb - tymi kilkoma pustymi, długo trwającymi akordami udaje się Bilińskiej przywołać smutek przemijania. Dzika Baba Jaga jest być może młoda, gdyż w części środkowej powabu jej nie brak. Brama Kijowska olśniewa wspaniałością jak należy, rozmodlony tłum sunie ku niej na kolanach. Każda z Promenad jest inna, wyłania intrygujące harmonie, poprzedza lub domyka nastrój kolejnego obrazka. Z dziesięciu fortepianowych utworów z Romea i Julii wszystkie - poza Mercutiem - mają odpowiedniki w suitach orkiestrowych. Ale autorska wersja pianistyczna stanowi poważne wyzwanie (Prokofiew sam to grał). Bilińska w każdej chwili pamięta, że owa muzyka jest sceniczna, czyli programowa: ponad naturalny dla baletu puls rytmiczny przekłada więc imperatyw narracji. Melancholijny Taniec dziewcząt antylskich wykonuje wręcz rubato. Szczególną muzykalną troską otacza portrety osób: postać Ojca Laurentego ma cechy charakterystyczne, Mercutia - buńczuczne. Młodziutka Julia w ułożonym na podobieństwo ronda ogniwie to panienka rozdokazywana (ten rys ilustruje wracający "temat" vivace, z gamką i trójdźwiękiem C-dur), nagle rozmarzona, potem ciekawska bądź czuła. Spośród pozostałych numerów Maski wydają się jednak zbyt mocne i ciężkie, a następujący po nich taniec Montecchich i Capulettich tak zwarty, że w swych słynnych częściach skrajnych nie dość porywający. Ale cichnące Żegnanie się Romea z Julią, które zdaje się nie mieć końca (prawie osiem minut!) nad wyraz jest piękne. Beata Bilińska, wychowanka prof. Andrzeja Jasińskiego, za swe nagrania (przeważnie dla firmy Dux) otrzymuje nagrody fonograficzne: w Luxemburgu i Belgii, w Madrycie i Rzymie; uzyskała również wyróżnienie Classical Award na targach MIDEM (2008). I ta płyta zasługuje na uznanie. Jej edycję wsparł Samorząd Województwa Śląskiego.